Moment podpisania umowy o pracę jest niezwykle istotny. To nie tylko przypieczętowanie i zakończenie procesu rekrutacyjnego. To również początek nowego rozdziału w życiu konkretnego pracownika. Od tego początku wiele zależy, ponieważ będzie rzutować na dalszą przyszłość w danej firmie.
Dziecko (nie) we mgle
Każdy z nas odczuwa obawę przed czymś nieznanym i osamotnieniem w trudnej sytuacji. Poczucie to może objawiać się z różną siłą i ujawniać się w różnych okresach życia. Na pewno jednak pojawia się ono w momencie rozpoczynania nowej pracy. Mityczny dzień skonsumowania umowy powinien być – według ekspertów – początkiem znajomości pracownika z działem HR. „Nie można pozostawić samej sobie osoby, która nie zna struktury, zależności, ani także topografii firmy. Prędzej czy później stres wywołany przebywaniem w nowym, nieznanym otoczeniu może przerodzić się w dużo poważniejsze problemy zdrowotne. Dlatego wszystkie osoby pracujące w działach HR powinny być po części rekruterami, psychologami, mentorami, a niekiedy wręcz pedagogami. Inaczej pracownik po pewnym czasie po prostu odejdzie, ponieważ będzie czuł się wyobcowany” – uważa Konrad Pluciński, psycholog biznesu, coach. Przyznaje, że dobrze zorganizowane struktury, komórki lub jednoosobowe sekcje HR muszą kontynuować opiekę nad pracownikiem. „To trochę jak w przyjaźni. Trzeba ją pielęgnować, inaczej po pewnym czasie pojawi się co najmniej obojętność, a w wymiarze zawodowym – eskapizm i demotywacja. Czy ten ideał jest normą? Bynajmniej”.
Rekruterze, gdzie jesteś?!
„Radość z nowego, świetnego zatrudnienia szybko zamieniła się w konsternację i lekkie zagubienie. Nie wiedziałem właściwie niczego: co powinienem zrobić, gdzie iść, w jakim czasie. Rekruter ograniczył się do dostarczenia mi dokumentów do podpisu i przedstawienia mojemu przełożonemu. Wszystkie inne szczegóły – nawet tak trywialne jak miejsce pracy, lokalizacja kuchni – przekazali mi współpracownicy” – wspomina Artur Zieliński, obecnie reporter z Łodzi.
„Nauczony doświadczeniem pracy w dużej korporacji zakładałem, że w mniejszej – ale za to teoretycznie bardziej międzynarodowej – firmie zostanę potraktowany jako wartościowy nabytek, a nie kolejny trybik machiny” – wspomina Wojciech Zygadło, community manager w agencji interaktywnej. „Zamiast jakiejś przemyślanej opieki ze strony działu HR byłem zaszczycany jednorazowymi informacjami, które nie pomagały w dobrym wypełnianiu swoich obowiązków. Przykładowo zamiast „tournee” między biurkami kolegów podetknięto mi pod nos link do intranetowego „poradnika nowicjusza” – mówi Zygadło.
Do rany przyłóż!
„Wiele razy słyszałam od swoich znajomych historie z pracy, gdzie po rozpoczęciu nowego zatrudnienia nie mogli się odnaleźć w nowym miejscu. Na szczęście mnie to ominęło. Po dobrze przeprowadzonym procesie rekrutacji „mój” HR-owiec podtrzymywał ze mną kontakt. Co jakiś czas dzwonił, pisał emaile, a nawet przychodził, aby poznać moje wrażenie na temat pierwszych dni, tygodni w pracy. Chętnie zabawił się w przewodnika, przedstawił mnie współpracownikom, a także zorganizował szkolenia” – mówi Paulina Kotowska, pracująca w dziale marketingu online w jednej z największych firm produkujących sprzęt AGD i RTV. „Zaproponował również wyjazd na szkolenie międzynarodowe, które było kontynuacją rozwoju mojej ścieżki zawodowej” – wspomina Kotowska.
Dobre wspomnienia z pierwszych dni i miesięcy w pracy zachowała również Anna Skolimowska. „Po skończeniu praktyk rekruter przyszedł z propozycją stałej pracy. Później zaś zaprosił do integracji z innymi pracownikami, bardzo często przypominał się. Mogłam także skonsultować z nim wszelkie ewentualne wątpliwości formalne. To właśnie pośrednio dzięki niemu otrzymałam możliwość wyjazdu za granicę oraz – w konsekwencji – awans. Zanim bowiem złożyłam wniosek o wyjazd, konsultowałam go wiele razy” – mówi.
Zrozumienie potrzeb osób aplikujących, a później pracujących w danej firmie nie zawsze jest proste. Jednak jest absolutnie wykonalne.